Kolejny odcinek.
W międzyczasie zaszedłem do "Czarodziejów" jeszcze raz. Kolejnego nie będzie, bo kawiarnia czynna od 12 (!) , a jutro przed południem śmigam już do Seulu.
Zamówiłem Sumatrę rocznik '04. Innych vintage'ów raczej nie polecali jak usłyszeli, że nie przepadam za ciemnym paleniem...
No ale dobra to kawa była, bardzo dobra...
W sumie całkiem podobna do Hawajów, które piłem u nich wcześniej. Wysoka słodycz, ciepła kwasowość (dojrzała, hehe
) oraz nieco ściągająca cierpkość wynikająca z obranej filozofii parzenia. Ale - co zadziwiające - ta cierpkość błyskawicznie znikała po przełknięciu, zostawiając niezwykle przyjemny i puszysty aftertaste.
Cierpki after został mi za to po konsumpcji mytej Etiopii Hambeli z japońskiej filii Verve:
Wieczorem natomiast wpadłem na takie stoisko.
W zasadzie to najpierw je poczułem, a później zobaczyłem. Chyba specjalnie nie są zainteresowani poprawną wentylacją w lokalu w którym wypalają kawy...
Tak czy owak asortymentem srogo zawstydziliby Deskowych...
Snułem się już zmęczony, niespecjalnie w nastroju na macanie wszystkich młynków i zakupy, ale też z pustemi ręcami nie wyszedłem - może czegoś będę się niebawem na pchlim pozbywał
(nie, żadne tam młynki, pierdoły...).
Oczywiście kupiłem skarpetę, coby spróbować odtworzyć kawiarniane doświadczenia