Słowem wstępu, "Czarny kot - biały kot", wyborna komedia : ) bardzo specyficzna, Kosturicowa, ale zacna. Kto nie zna, polecam na wiosenny wieczór z kimś ulubionym.
A teraz o paleniu... Widzę taką zależność (aczkolwiek, wiadomo, są wyjątki) - początki "kawowania" to jednak ciemne palenie u wszystkich. Z prostego względu. Stereotypem dobrej kawy są mieszanki włoskie, które do jasnych nigdy nie należały. Więc silą rzeczy, jeśli ktoś bardziej zainteresuje się kawą, albo chce po prostu "mieć dobą kawę", kupuje włoszczyznę. Są to kawy często czekoladowo-orzechowe, bez kwasowych "wtrętów", które mogłyby zaburzyć "wyborne latte".
Dopiero, jak ktoś głębiej wejdzie w kawowy (pół)światek, z zaciekawieniem/ze strachem, sięga po jaśniejsze ziarna. I najpierw jest plucie i psioczenie "fuj, jaki kwas", kiedy tak naprawdę są to przyjemne, owocowe kwaski. To tak, jak z winem. Trzeba się nauczyć odpowiednio pić i raczej zaczyna się od jakiś prostych win za parę złotych "no bo wino, to wino, byle włoskie/francuskie i słodkie", a dopiero potem odkrywa się bogactwo smaków win wytrawnych. Z piwami tak samo. Sięgamy po wyroby piwopodobne (wszystkie z Kompanii Piwowarskich, Grupy Żywiec czy innych), bo są pitne. Rozpoczęcie przygody piwnej od piw np. podwójnie chmielonych jak wyborny Rowling Jack z Ale Browaru, o cudownym, cytrusowym zapachu, ale wyraźnej, mocnej, przyjemnej goryczy, może człowieka zrazić do "płynnego złota".
Konkludując, _z reguły_ - początki to ciemne palenie, dopiero potem odkrywamy jasne. Choć, jak od jakiegoś czasu wiem, że espresso może być rześkie i owocowe i może to bardzo smakować, lubię jednak jak espressowo mam ciemniejsze palenie, pełne, mocne body i dużo orzechów czy czekolady, nie wspominając już o cappu z takich ziaren, które staje się wtedy bardzo kusząco kremowe.