Po testach, próbowaniu kilkunastu rodzajów - stanęło w końcu na czymś. Jednak hayb.
Z tych próbowałem black, yellow i ciemną gwatemalę. Wszystkie bardzo poprawne. W końcu, trochę z czapy, kupiłem
brazylię w wersji dark. Nooo i to to.... takkk... Zdecydowanie. Porównałem ją również 1:1 z mujeres, która wydawała się być w czołówce. Łyk tej, łyk tej i jednak brazylia. Gdybym się na prawdę bardzo upierał, to tu z kilka dosłownie procent kwasowości bym dodatkowo chciał. Ale generalnie moje kubki smakowe i zmysł powonienia mówią "tak". Gorzka czekolada jak w pysk strzelił. Pokończę wszystko co mi zostało w pozostałych opakowaniach i zamówienie na kilogram poleci.
Z innej - choć stojącej obok, beczki...
Partnerce smakuje również lavazza qualita oro (też sądzę, że jest całkiem spoko). Postanowiła ją też kupić.
Przyznam, że nigdy nie zgłębiałem tematu, nie będę wyrokował, na ile to teorie spiskowe są, na ile faktycznie...
Czy rzecz dotyczy czekolady, kawy czy innych ptysi - wieść głosi: te sprzedawane w marketach są do bani, te z niemarketowych źródeł - w porządku. Ten sam produkt, to samo opakowania, ale - jak stwierdził jeden sprzedawca w małym sklepiku: pan kupi jedną milkę tu i jedną w biedronie, sobie pan zobaczy różnicę. Że niby na produkcji pada hasło: teraz dla biedry robimy... i się procedura / skład czy co tam innego zmienia.
Dla mnie to brzmi wybitnie jak jakaś bzdura, nie testowałem, moim zdaniem naiwnie sądzić, że tak właśnie jest - ale absolutnie nie wykluczam, że się mylę. I to pytanie do Was kieruję, w kontekście wspomnianej lavazzy, która na półkach marketowych również stoi.
Czy to to samo co z konesso czy innego coffeedesk?