Temat trochę niesłusznie zbłądził na przepychanki między tym, czy człowiek może (powinien) całkowicie odstawić mięso, czy nie. Jest to tak naprawdę pytanie wtórne. Sportowcy to już w ogóle zupełnie inny temat - porównując zapotrzebowanie kaloryczne zawodowego sportowca do zwykłego Kowalskiego, niezależnie od profesji to zupełnie 2 różne bajki.
Najważniejsze pytanie padło na samym początku:
To nie chodzi o tematykę wege..Chodzi mi o to, co możemy zrobić żeby inne, czujące istoty były traktowane ze współczuciem, co możemy zrobić żeby zaprzestano przemysłowych hodowli.
I jeśli tak się nad nim pochylić to okazuje się, że zrobić możemy… nic. Lub bardzo niewiele.
Problem jest globalny. Jak ktoś wyżej zauważył to, że ktoś (lub nawet kilkaset mln) nagle przestało by jeść mięso nie zmieni NIC. Bo producenci mięsa, jak każda inna firma są nastawieni na zysk. I im nie robi różnicy, czy mięso które wyprodukują trafi na śmieci, bo się nie sprzeda czy trafi na stół.
Dlatego nie rozumiem ludzi którzy całkowicie rezygnują z mięsa myśląc, że dzięki temu przyczyniają się do walki o dobry byt tych zwierząt lub mając nadzieję, że dzięki swojej postawie cierpiących zwierząt będzie mniej. Odnoszę wrażenie, że to bardziej ma służyć zagłuszaniu własnego sumienia, coś na wzór odwrócenia głowy. To trochę tak, jakby Chińczyk powiedział, że nie jedząc psów przyczynia się do zmniejszenia cierpienia na (i przed) corocznym festiwalem, na którym psy są żywcem gotowane czy obdzierane ze skóry, wcześniej przechodząc męki, a wręcz tortury. I tutaj również: można obejrzeć kilka wymownych filmów obrazujących okrucieństwo wobec psów i denerwować się, jacy to ludzie są podli, można również nie oglądać zagłuszając swoje sumienie przyjmując, że skoro tego nie widzimy to nie ma to miejsca.
Jednak wbrew pozorom sprawa psów w Chinach i zwierząt hodowlanych w reszcie świata ma bardzo wiele wspólnego. Bowiem analizując obydwie można dość do prostej konkluzji: jednostka, a nawet grupa jednostek nie może nic. Jedynymi mający realny wpływ są władze. I tutaj dochodzimy do konkluzji. Bo ani edukacja, ani zwiększenie świadomości tak na prawdę niewiele zmieni - skoro ludzie potrafią dehumanizować innych ludzi ze względu na wiarę, płeć, czy kraj pochodzenia ciesząc się z ich śmierci; skoro ludzie znęcają się nad własnymi pupilami, to nie można oczekiwać, że masy zaczną nagle przejmować się losem tych, którzy lądują na ich talerzu. Dlatego tak naprawdę jedynym rozwiązaniem jest wprowadzenie międzynarodowych standardów i porozumień - tak, jak ma to miejsce np. z normami emisji CO2. Bo nie jest problemem jedzenie mięsa. Problemem nie jest zabijanie zwierząt hodowlanych, gdyż do tego one zostały "stworzone". Problemem jest ich traktowanie.
Weźmy na przykład ubój rytualny. Kto widział choć jeden film wie, z jakim cierpieniem się to wiąże - nie ważne, czy to krowa, świnia czy wielbłąd. Co zrobiła Polska władza? Nie zabroniła go. Dlaczego? Bo jesteśmy jednym z największych eksporterów ów mięsa, i wiązało by się to ze stratami dla polskich producentów. A ludzie? Oburzyli się? Nie! Przyklaskiwali, jak to władza dba o polskich przedsiębiorców…
Wegetarianizm jako część szerszej filozofii zdrowego trybu życia jest jak najbardziej spoko. Weganizmu, jako sposobu na zagłuszenie swojego sumienia (i robienia sobie kuku z powodu niedoboru składników pochodzenia zwierzęcego) nie rozumiem kompletnie.