„Dobra kawa to świeża kawa” oraz „kawa to nie wino”, takie jest powszechne przekonanie, słuszne zresztą. Ale przekonałem się, że nie zawsze. Czasem nie warto się spieszyć z wypiciem kawy, dobrze jest poczekać.
Od dłuższego czasu, raz w miesiącu, kupuję Etiopię Yirgacheffe. Palarnia nie ma większego znaczenia, bo nie o nią tutaj chodzi. Odpowiadał mi jej smak w różnych metodach. Wytrawne czerwone wino z herbacianą goryczką w espresso i winne akcenty w dripie. Palenie było powtarzalne, ale raz trafiła się inna partia. W espresso nie było większej różnicy, ale w dripie nie bardzo mi odpowiadała. Mniej winna, z większą goryczką. Nie bardzo mi smakowała, więc trafiła do przechowalni i nie niepokojona przeleżała w niej prawie dwa miesiące. Kiedy po tym czasie spróbowałem jej w dripie, smak był inny. Zamiast winnych akcentów, zdecydowana winna cierpkość, która akurat w dripie mi odpowiadała. Oczywiście następnej partii Etiopii nie wypiłem od razu, poczekałem kilka tygodni i historia się powtórzyła. Od tego czasu po zakupie dzielę ją na trzy partie. Espresso, wczesny drip i późny drip.
Spotkaliście się z podobnym przypadkiem, że starsza kawa jest smaczniejsza od świeżej?