U mnie jest tak, że praktycznie nigdy nie kupuję tej samej kawy dwa razy. Różne palarnie (i czasem koncerny), różne ziarna, różne sposoby palenia, czasami świeżość różna (koncerny/importy). Jednocześnie nie mam wobec siebie takich oczekiwań jak prawdziwy koneser czy profesjonalny barista egzekwujący od siebie dokładność co do grama i co do sekundy. Dlatego na początku poznaję ziarno i jednocześnie własny smak (bez pełnego rozdzielenia jednego z drugim), bawię się grubościami mielenia i dozą, (siłą ubijania zajmuję się tylko wtedy, kiedy ewidentnie „się zatyka” albo za łatwo przelatuje, czyli raczej przy próbach zaparzenia skrajnie mocne albo skrajnie słabej kawy, czyli bardzo rzadko), a potem po prostu jakoś tak mi się samo układa w głowie i pod palcami.
Za kilka lat być może zatęsknię za większymi możliwościami w miarę stopniowego rozwoju, jednak chyba nawet wtedy nie pójdzie mi w kierunku powtarzalności, bo raczej mam po prostu taki charakter, że lubię ciągle coś nowego, poznawać, eksperymentować, dobierać pod nastrój i poziom energii itd. Przez to eksperymentowanie mniej więcej wiem, jak dojść do tego, do czego chcę dojść, ale nie zawsze za pierwszym razem, nie zawsze w 100% itd. Widzę jednak, że tak dość pasywnie rozwijana wiedza płynąca z tych zabaw powoli procentuje. Póki co mi to odpowiada. I jakoś tak się trzymam tego „robienia na oko”, bo nie wiem, może po części chodzi o to, że to jednak ma być relaks czy tam coś intuicyjnego, a dopiero gdybym parzył zawodowo, to wtedy byłyby w ciągłym użyciu wagi i stopery (a tak, to używam od czasu do czasu, np. gdy pomagam dojść do najlepszych ustawień komuś w rodzinie mającemu stały gust i prostszy sprzęt).