Pierwszą styczność z kawiarką miałam na studiach. U koleżanki próbowałyśmy zaparzyć kawę. Pamiętam jej okrzyk przerażenia, gdy podniosłam wieczko podczas ekstrakcji: "Zamknij bo chlapie!"
Zapytałam wtedy, czy jest popsuta...
Oczywiście, że nie była a my uzyskałyśmy coś na pograniczu zepsutego kompotu z suszu i dwudniowej herbaty z dolewką gorącej wody. Ale smakowało!
Podobną kawiarkę dostaliśmy z mężem w prezencie ślubnym... Ale większą.
Mniej więcej batalion wojska możnaby napoić... Przestałam używać, bo zużycie kawy gwałtownie wzrastało a napar... No cóż ambrozja to to nie była.
Dopiero jakieś półtora roku temu, dzięki niezwykłemu człowiekowi, uosabiającemu skromność, dobroć i niezwykłą pogodę ducha
połączną z magnetyzmem prawie zwierzęcym
odnalazłam się z moją Valentiną. Malutkie to, po przejściach (małżowskie poprawki zaworka są już legendą na pewnym forum
) a jednak codzień staje na wysokości zadania i z spokojem stoika wypływa z niej napar mocny, ciemny, pyszny, ulubiony. Stawia na nogi, pobudza, dodaje wigoru swoją intensywnością, grą smaków, ciężkością na języku. Może zostanę tutaj wbita w ziemię, ale... espresso tego nie potrafi, bo jednak za krótko trwa.
Jak są Wasze doświadczenia z kawiarkami? Lubicie je? Czy może w czymś Wam podpadły?
Zapraszam do dyskusji!