Dość długo nas nie było. Wyruszając w drogę zabrałem kubek naparu z Kolumbii Tolima. Potem cały czas żałowałem, że nie mam jej ze sobą... Jest to świetna kawa, doskonała. Przypomina Kenię, aczkolwiek jest chyba bogatsza i słodsza. "Tego" palenia zostało parę paczek.
Gdy się jedzie do Italii, chyba nie trzeba zabierać dużo kawy, bo kawa tam jest. Wzięliśmy więc ze sobą nawet czajnik Brewista i Kalitę, a także trochę ziarenek i Kinu. Cóż, baza czajnika została po drodze u znajomego na Dolnym Śląsku, bo o niej zapomnieliśmy. Kawę w Italii zaparzyliśmy może parę razy. Ela zrobiła Kalitę, a ja korzystałem z Espro. Łatwiej jednak odwiedzać liczne bary, bo we włoskich hotelach nie ma czajników. Zresztą jaki sens miałoby niekorzystanie z dorobku kawowego tego pięknego kraju?
Myślę, że bardzo fajnie było spotkać się, spotykać się z włoskim espresso przez dłuższy czas, czasem kilka razy dziennie. Wiele dało mi to do myślenia. Wiele z tych spotkań było bardzo smakowitych, przyjemnych. Złe kawy zdarzyły się parę razy na kilkadziesiąt, były ewidentnie źle zaparzone. Wiele się zmieniło od czasu ostatniej naszej wizyty: nowe maszyny, nowe młynki. Szczególnie widać to było w barach sygnowanych przez Illy: były w nich specjalnie przygotowane maszyny La Cimbali, najnowsze, elektroniczne modele. Kawa Illy niekoniecznie jednak zyskała moją akceptację: choć była bardzo fajna, odstawała bardzo od średniej. Choć była bardzo dobra, to nie sprawiła mi tak dużej przyjemności jak zwykłe włoskie kawy. Co to jest włoska kawa? Rzecz to święta, bo wciąż kosztuje 1 Euro. Profil sensoryczny: wysublimowana, czysta gorycz, goryczka, czasem nawet słodka, bez kwaskowatości. Tak, smakowało mi to
.