Jak to się mówi lepiej późno niż wcale... Gdzieś mi uciekły 3 m-ce życia
W Krakowie w grudniu było tak. Jako że wylądowałem w niedzielne popołudnie blisko Kazimierza celowałem od razu w Karmę na Wawrzyńca. Ledwie wszedłem do środka okazało się, że właśnie zamykają
Pobiegłem więc do Galerii Tortów Artystycznych i załapałem się na końcówkę wybornej Olke Bire od Tima Wendelboe z aeropressu zaparzonej przez prawdziwego kawowego fanatyka. Człowiek był nie tylko chętny do rzeczowej rozmowy i zainteresowany oceną przeze mnie naparu, ale też poinformował o rekompensacie gdyby jego jakość nie była zadowalająca - to lubię
W dodatku obniżył cenę o 2 zł ze względu na fakt, że ziarna nie były najwyższej świeżości (miały miesiąc).
Równie kompetentnego i sympatycznego baristę spotkałem w Pasjo Cafe, gdzie następnego dnia rano wyskoczyłem na doppio, co by nie być skazanym na serwowaną przez hotelową restaurację paskudną ciecz szumnie zwaną przez nią kawą. Wychyliłem Kubę Turquino wypaloną przez palarnię topcaffe, dobra acz to nie mój ulubiony klimat (nie przepadam za nutami tytoniowo-dymnymi).
Po południu wybrałem się na dripa do nowszego miejsca - Spazio (róg Szpitalnej i Św. Tomasza). Sam lokal wzbudził u mnie mieszane uczucia, bo jednocześnie jest drink barem i pierwszy raz w życiu piłem kawę przy dźwiękach Modern Talking...
Kawki jednak mieli przednie z Coffeelabu i Coffee Proficiency, zapodałem Meksyk Finca Kassandra z tej drugiej. Gość za barem (obok którego stał Synesso bodaj Hydra) przyzwoicie sobie z nim poradził, pogadać z nim nie było jak, zajęty był zwolennikami napojów alkoholowych.
Rzut beretem od Spazio mieściła się siedziba Coffee Proficiency (piszę mieściła, bo została już przeniesiona na Zabłocie), do której udałem się z pewną taką nieśmiałością w nadziei, że da się wprosić do ich labu na jutrzejsze przedpołudnie. Szczęśliwie znaleźli dla mnie niemało czasu (w tym miejscu ukłony dla megasympatycznej Pani Eli Citak
) i ugościli fantastycznym cuppingiem! Nasiorbałem się takich rarytasów (m. in. Gwatemali Buena Vista CoE - najlepszej gwatemali jaką piłem - i cudownie jaśminowej Geishy zdaje się z Panamy), że mimo ograniczonej z powodu przeziębienia percepcji mało nie zwariowałem
Podziwiałem też specjalny pokój cuppingowy, kilogramowego Probata i Slayera nówka sztuka przeznaczonego do kafei, jaką palarnia miała otworzyć w swojej nowej siedzibie, o czym mam nadzieję sami tu napiszą (w końcu mają na forum swojego przedstawiciela
). I jeszcze jedno, wypalona przez nich Fazenda Santa Ines jest równie doskonała jak wielbiona przeze mnie brytyjska wersja z JGC
Niedługo po odlotowych wrażeniach w CP musiałem wracać do Lublina, na Krupniczą zabrakło niestety czasu. Perhaps some other time.
Ps. Oczywiście wszędzie (z wyj. Spazio) głosiłem chwałę naszego forum