Sam kiedyś trochę liznąłem tzw. nauki. Dziś określiłbym to mianem: śmiechu warte. Publikacje, konferencje, badania... wokół bezwartościowych bzdetów.
Gdyby nie te bezwartościowe bzdety to dzisiaj byś umierał po wyrwaniu zęba na gorączkę ropną... no chyba że od keto-diety ma się zdrowe zęby aż do śmierci, to wtedy nie.
Stefan Banach zaś był prawdziwym geniuszem (bo chyba nie naukowcem robiącym tytuły).
Biografię swojego idola przestudiowałeś widzę równie dogłębnie jak wklejone wcześniej badanie. Skoro nawet przeczytanie artykułu na wiki to zbyt duży wysiłek, to podpowiem Ci, że prof Banach (w sensie Stefan) ukończył normalnie 4 lata studiów na politechnice, napisał normalnie doktorat (jak każdy inny robiący tytuły naukowiec) i zadł egzaminy doktorskie, potem, o zgrozo, nie poznali się na jego geniuszu i jak pierwszemu lepszemu ciołkowi kazali robić habilitację, a na koniec największe upokorzenie - uczelnia nadała mu stopień prof. nadzwyczajnego a kulminacją był tytuł profesora zwyczajnego. Także chwała doktorowi habilitowanemu profesorowi Stefanowi za to że nie bawił się w takie bzdety jak robienie tytułów.
A, i jeszcze piszą, że jak był Kierownikiem Instytutu to zajmował się "rozwijaniem wielkiej działalności naukowo-badawczej". Trochę szkoda że marnował czas na takie "bezwartościowe bzdety".