Dzięki za zainteresowanie. Ważną rzeczą jest to, aby nie być też uzależnionym od papierowych filtrów, stąd wybór phin'a. Z tego co czytałem, z phin'a kawa jest bardziej wyrazista niż np. z french pressu . W sumie ten drugi sposób logicznie myśląc, jest to typowa zalewajka, która później jest odfiltrowana.
Z tym metalowym dripperem to mnie zaskoczyłeś. Myślałem, że wszystkie muszą być używane z filtrem papierowym a okazało się, że niektóre metalowe są wielokrotnego użytku.
Czy dobrze myślę, że kawa z metalowego drippera i phin'a smakuje podobnie? W sumie zasada działania jest taka sama, przepływ też jest podobny w zależności od zmielonej kawy.
Ale kiedy patrzę na budowę phin'a i metalowego drippera, to jednak ten pierwszy jest bardziej idioto odporny, łatwiej go się czyści itp.
Co do phin'a. Teraz taka krótka myśl łopatologiczna. To, że sitko będzie dzwonić w podróży, czy nie, nie ma znaczenia. Chodzi mi tylko o to, czy nakręcane sitko robi przewagę w parzeniu kawy. Nie rozumiem tej powtarzalności zrobionej kawy sitka z gwintem. Nakręcając i tak należy zostawić parę mm przestrzeni nad zasypaną kawą. Zostawisz za mało, kawa spęcznieje, będzie ściśnięta i ciężko będzie o przepływ. Więc luzu musi być wystarczająco dużo, aby mogła bez przeszkód wchłonąć wodę a napar mógł mieć swobodne ujście. Sitko bez gwintu swobodnie sobie leży, podnosi się wraz z pęczniejącą do góry kawą, grawitacja automatycznie dozuje przestrzeń, nie ma problemu z przepływem. Jeżeli zadaniem sitka z gwintem byłoby ścisnąć kawę, to miałoby wtedy sens i przewagę. Ale kawa w phinie przecież nie może być ściśnięta jak w ekspresie, bo stworzyłoby to powierzchnię nie do przejścia wodzie. Więc gdzie leży ta przewaga sitka z gwintem, bo może źle rozumuje?