No, no, jak filozoficznie
U mnie było tak, że od dziecka uwielbiałem zapach kawy. Jak ktoś otwierał taką hermetycznie zamkniętą mielonkę 'czibo' czy innych 'kronungów', to był dla mnie szał.
Rozpuszczalna nigdy mi nie podchodziła. Brak zapachu, w smaku niedobra. Potem, zdarzyło mi się być parę razy we Włoszech z rodzicami, gdzie miałem okazję wypić wyborne espresso czy cappu (czy dziś było by ono wyborne, nie wiem, pewnie nie. Ale wówczas... oj, tak!).
Rodzicom też posmakowało. Kupili więc, już spokojnie z 7-8 lat temu automat, działający do tej pory u nich w domu, Saeco Talea Touch.
REWOLUCJA! wyborna kawa w domowym zaciszu! W młynku, oczywiście lądowały same 'topowe' mieszanki... lavazza czy podobne. Ale najczęściej kupowane we Włoszech, przy okazji wypadów różnych.
potem przyszedł czas na studia, z dala od domu. Więc znalazłem takie coś, jak kawiarka. Jakiś gratis od Segafredo, ojciec dostał pod choinkę. Kawiarka w dłoń, jakaś mielonka sklepowa i heja z tym koksem. Przepalone, gorzkie, przez kilka godzin człowiek był przekofeinowany, trzeba było ratować się mlekiem i cukrem. Później, oczywiście miałem młynek, który znalazłem w piwnicy. Ostrzowy Niewiadów. Klasyka. I ziarna różne. lavazzy, pellini... Pomyślałem o ciśnieniowcu. Oczywiście nei myślałem wtedy o zależnościach, tj. młynek, skąd kawę itp. Był cel - ciśnieniowiec. Strasznie spodobał mi się Bialetti, modelu nie pamiętam, ten w kształcie kawiarki.
Wtedy przez przypadek trafiłem na CP, bo tam były opinie o tym. Z ciekawością przejrzałem wówczas forum, bo nie wiedziałem, że kawa to tak rozległy temat. Ale potem wyszedłem, o forum zapomniałem, choć sama tematyka kawy dalej zaczęła mnie pociągać.
No i potem, stalo się. W styczniu zeszłego roku (przełom 2011/2012) dostałem od cioci Zelmera. Ona zmieniała ekspres na automat, a wiedziała, że chcę kupić sobie ciśnieniowca - 'masz, takie coś Ci starczy przecież, później kupisz sobie taki automat, jak uzbierasz' - no to wziąłem z ogromną radością. Zacząłem go czyścić, odkamieniłem, załadowałem pełną kolbę jakiejś mielonki, podstawiłem filiżankę na espresso... Uh... ohyda... mocne, gorzkie, przepalone... Stwierdziłem - trzeba odpalić młynek. Zmieliłem jakiś ziaren z Pożegnania z Afryką, chyba... kokosowe, co używałem w kawiarce. Lepiej. ale dalej źle...
No i się zaczęło... Przypomniałem sobie o forum kawowym, zacząłem czytać... dowiedziałem sie o młynkach, o ziarnach, o temperaturze.... Przepadłem! Najpierw zaczęło się od najprostszego czynnika - zmieniłem kawę, przekonując jednocześnie rodziców, by Ci też zaczęli sypać lepsze ziarna do automatu. Pierwsze zamówienia w Cafe Silesia... No i tak sobie to szło. Cały czas myślałem o młynku. Niestety, moja Luba była stanowczo przeciwna wydaniu min. 500zł na młynek do kawy - 'Ty chyba zwariowałeś!' - to grzecznie męczyłem się dalej z Niewiadowem. Potem zacząłem prosić w CS czy u Antonia, żeby wysyłali mi zmieloną kawę. Było lepiej, ale na krótko, bo kawa wietrzała szybko...
Następnie przyszły wakacje 2012, wyjazd do Niemiec z Lubą, która jechała tam na praktyki. Wiedziałem, że nie będzie tam ekspresu, więc wziąłem plastikowego drippera z Melity. Wiedziałem, że w pobliżu są ze dwie palarnie. Dostałem w jednej z nich Gwatemalę Antiguę. Pierwszy raz piłem kawę lekko kwaśną, lekką, pyszną!
Frustracja z powodu braku młynka, tego, że omija mnie tyle smaków, tyle możliwości, sięgnęła zenitu gdzieś pod koniec wakacji, we wrześniu 2012. Nie bacząc na wszystko inne, kupiłem mojego MACAPA. No i jest zdecydowanie lepiej
w sensie smaku. Gorzej z portfelem. Tak, jak u Slavika, nie patrzę ile wydaję na kawę, tylko ile jej jeszcze mam.
Jeszcze teraz w Boże Narodzenie dostałem Hario.
No i Zelmer już zdecydowanie nie wystarcza. Tylko wkurza, jak wcześniej kawiarka i Niewiadów. Brakuje normalnej grupy, manometru, kontroli temperatury, mocnej pary...
Także jeszcze nie dotarłem do ściany z zapytaniem - 'a może odpuścić?......'