Parę lat temu Sławek z DJP (swoją drogą ciekawe czy tam jeszcze pracuje) dał mi spróbować na mistrzostwach baristów zrobić shota z europicoli ERH. W życiu nie piłam lepszego espresso, a próbowałam ich sporo spod ręki mistrzów. To była miłość od pierwszego spojżenia.
Po latach czekania udało sie i mam w budrzecie Europicolę. Jakoże nie chcę się bawić w grupę pre-milenium, a z drugiej reki roczników wyprodukowanych po 2 000 roku znależć nie mogę, postanowiłam kupić nową.
Teraz tak czytam na forum, jak to wszyscy piszą, ze trzeba się dźwigniowca długo uczyć, i zastanawiam się, czy to szczęście początkującego było, czy może magia ustawionego już odpowiednio młynka pod maszynę i konkretną kawę... nie wiem.
Tu się zastanawiam czy nie popełniam błędu. Tak, lubię się pobawić, ale od czasu do czasu, a na codzień chciałabym mieć poprawne espresso. Czy powinnam przemyślec jeszcze raz ten zakup i iść raczej w kierunku HX'a lub małego dwubojlerowca?
To co pokołacham w Europicoli to jej prostota. Uwielbiam rzeczy ponadczasowe, które się dziedziczy, i które się nie psują. Mam też w planach budowę Tiny House'a off grid, i prespektywa zagotowania wody na gazie, i przelania jej do bojlera była dla mnie kusząca.
Wypijam za jednym razem z reguły 3 latte, czyli Europicola powinna starczyć, ale jak patrzę na kwestie manometru i presostatu to się zastanawiam nad wersją pro. Wiem, że prosostat pare lat temu czaczęto zaklejać jakiś tam sylikonem, a wcześniej był do niego lepszy dostęp...
Odrazu będę kupować też modyfikację od Gábora, NPF musi być...
Doradźcie coś proszę