Ponieważ wciąż testujemy i testujemy, podzielę się dzisiejszym doświadczeniem. Największym kłopotem w espresso zwykle bywa rozwikłanie, ile ma ono w sobie smaku kwaśnego i gorzkiego. Niestety, często nasz mózg nie jest w stanie tego precyzyjnie określić. Warto w dylematach gorzko-kwaśnych pomóc sobie inną, jednoznaczną próbką.
Dziś zaparzyłem parę razy z różnymi parametrami jakąś świeżą partię Chocolate Wave czyli złożonej dość mieszaniny różnych kaw. Kawa prosto z pieca, więc ogromna intensywność jeszcze bardziej utrudnia rozeznanie się w przestrzeni gorzki-kwaśny. Moim zdaniem mało było kwaskowatości, więcej goryczki. Oczywiście intensywność i trudność percepcji proporcjonalna do uzysku. Zapewne w ibryku obraz byłby łagodny i "okrąglutki".
Pod ręką miałem próbkę robusty z obróbki naturalnej z Indonezji. Nie próbowałem jej jeszcze, więc zaparzyłem. Młynek o "90 stopni na lewą burtę", bo ziarna twarde bardziej niż jasno palone arabiki. Espresso z ogromną cremą i ogromnym body. Pierwsze łyki frapujące: charakterystyczne aromaty drewna zalatujące jakąś słodką waniliową czekoladą i słodko-gorzki smak. Przywołuje to szereg miłych wspomnień chwil, spędzonych nad podobnie "pachnącymi" filiżankami w Italii i w ogóle w poślednich kawiarniach.
I teraz porównanie tego ostatniego z pierwszymi. Espresso z robusty jest li tylko gorzkie, nie ma ani krztyny kwaskowatości (ale ma kwasowość!
). Jeśli się po nim weźmie do ust "enigmę" z arabik -- od razu czujemy się tak, jakby ktoś zrzucił nam jabłko na głowę. Eureka -- jakież bogactwo smaków!
To co potem zaskakuje bardzo dotkliwie -- to rosnąca niechęć do espresso z robusty. Daje o sobie znać nasz zmysł dotyku, "rozpadając się" pod wszechogarniającą cierpkością. Nagle nasze podniebienie staje się suche, szorstkie. Niezbyt to przyjemne. Arabiki mają jednak znacznie więcej oleistych frakcji i przede wszystkim pachną czymś ciekawszym niż stare drewno.