Ale wróćmy do Etiopii.
Dziś odsiałem absolutnie pył (z 18g zostało 12g), pięknie gazowała, jak na japońskich filmach, kolor naparu herbaciany, klarowny jak tylko się da, zgubiłem jagody, za to pojawiły się truskawki(?), coś takiego przyjemnie szturchającego po nosie (jak jabłka z miętą), 2 minuty tylko, i co? i nadal brudna, smakowita, ale brudna (jeśli dojrzała, ale nie nazbyt, śliwka prosto z drzewa jest soczysta i słodka, i kwaskowa, i orzeźwiająca, a wędzona śliwka jest brudna, ciężka, daje poczucie sytości, ale nadal słodka i kwaskowa, to o takim brudzie w smaku mówię).
A, i jeszcze jedna ciekawostka. Zawsze sprawdzam aromat, który zostaje na dnie filiżanki, odstanej i
zapomnianej filiżanki. Najczęściej jest tam aromat prażonego cukru, a tu, ani chybi, przypieczona skórka bułeczki drożdżowej.
Korci mnie aby Drip It otworzyć i porównać wrażenia.