W nocy wróciliśmy z uroczej Barcelony, obżarci po uszy wszelkimi owocami morza, opaleni, wykąpani w morzu, nachodzeni i opici nie tylko kawą ale i cavą. i sangrią. i piwem
na pewno szerzej będę jeszcze na blogu pisał o całym wypadzie i kawie w Barcelonie, ale teraz tak pokrótce i na bieżąco.
Z miejsc stricte kawowych odwiedzilismy po jednym razie Satan's Corner Coffee, który mieliśmy blisko siebie oraz Nomad Coffee.
Satan's to miejsce mocno hipsterskie i awangardowe. Jak dla mnie aż za
Ukryci w wąskich uliczkach dzielnicy Barri Gotic są ewidentnie nastawieni tylko na swoich ludzi, stałych klientów i na pewno skonkretyzowanych pod względem poglądów polityczno-kulturalnych, patrząc po prasie o naprawdę niszowej i współczesnej sztuce.
Ale nie wygonili nas
zamówiliśmy cortado, które jak na cortado miało sporą objętość (cortado to nic innego jak espresso macchiato), podpadającą pod cappu bardziej oraz dripa.
Kawki mają z barcelońskiej palarni Right Side Coffee. Mój drip z Nikaragui był bardzo przyjemny, czysty i słodki w smaku. Naprawdę fajna
.
Nomad z kolei jest już mocno nastawiony na klientów zewsząd. Właściwie ciągle gadali po angielsku z klientami. Hipsterskość trochę tak, ale zdecydowanie bardziej okiełznana
gdyby tylko nie byli tak schowani w cienistym podwórzu, tylko gdzieś bliżej jakiegoś placu czy większej uliczki, to już w ogóle byłoby świetnie. Ale nawet bez tego sporo ludzi się tam przetoczyło w ciągu tej kilkunastominutowej bytności u nich.
Kawki mają oczywiście od siebie. Sprzedają też butelkowany cold brew. Zamówiłem u nich dripa, też Nikaragua. Cerro de Jesus, czy jakoś tak. Wyborna. Załapałem się na ostatnią porcję ziarenek ostatniej paczki jaką w ogóle mieli, więc już niestety nie kupiłem sobie tego suweniru do domu (za to kupiłem Etiopię Limu Konjo). Bardzo, bardzo słodka kawa, z dużym, mięsistym body. Nuty truskawek i lukrecji (wg wypisanego profilu i w smaku faktycznie tak było).
Ale to, że w takich miejscach jest dobra kawa, to nie powinno zaskakiwać. Najbardziej zostałem zaskoczony tym, że podczas całego pobytu nie trafiłem w żadnej knajpie, restauracji, targu czy piekarni na niedobrą kawę. Wszędzie była bardzo przyzwoita. Mimo niedbałości procesu robienia, wszędzie, czyli napełnienie kolby, lekkie, szybkie ubicie tamperem przymocowanym do młynka i podpięcie do ekspresu, bez żadnego flusha, nigdy nie widzialem, żeby ekstrakcja trwała kilka sekund a z kolby poleciał intensywny "rzyg". Nie, zawsze to był równy strumień, spokojny (oczywiście, mógłby być lepszy), ekstrakcja zawsze na poziomie zbliżonym do optimum, objętościowo też całkiem ok... Nigdzie nie widziałem w młynkach włoszczyzn i potężnych koncernów. Wszędzie hiszpańskie marki, a wręcz barcelońskie. Nigdzie nie miałem sytuacji, że kawę chcę wylać, albo potem rozpaczliwie szukam czegoś żeby przegryźć jej smak i pozbyć się z głowy smutnego wspomnienia.
Także to chyba jest najważniejsza "lekcja" kawowa z tego wyjazdu