Zaczął się "mój" sezon... Swojskie pomidory, ogórki, szczypior (chociaż ostatnio przerzuciłam się na pora zamiast szczypioru), rzodkiewki, sałata. Owoców trochę mało, ale już się nie ograniczam, zwłaszcza, że mam doskonałe źródło jabłek. Moje dzisiejsze posiłki - wybaczcie jakość zdjęć, robione komórką w pracy.
Podwieczorek: gruszki, winogrono i banany (jak tylko się pojawią, zastąpią je truskawki, śliwki i swojskie gruszki)
Aby poszło w miseczki i mięśnie, a nie....
Kolacja: pomidor, mieszanka sałat, oliwki, ser typu bałkańskiego (łagodniejszy i mniej tłusty od fety, nie pytajcie co to za ser, kupuję w Lidlu), nasiona słonecznika, oliwa i odrobina octu balsamicznego, zioła.
Aby poszło w miseczki i mięśnie, a nie....
I tak sobie jem. Dodaję też łososia, szynkę dojrzewającą, czasem makrelę, ale ta jest tłusta. Muszę przekonać się do innych ryb. Urozmaicam sosy. Wymaga to trochę więcej pracy, przygotować sobie taki posiłek, ale potem zjadam ze smakiem no a efekt...
Centymetry spadające w biodrach działają motywująco. Tylko te owoce mnie gubią, bo ja słodkolubna jestem. Ale lepsze owoce niż pączek z nadzieniem toffi smażony na starym tłuszczu, nie?