Ostatni raz na Węgrzech byliśmy ze 20 lat temu, tylko przejazdem, w podróży z plecakami na Bałkany i z powrotem, tylko po to, by poszukać słynnych Gundel palacsinta czyli słodkich naleśników Gundla. Niewiele sobie z tamtej jednodniowej wizyty w Budapeszcie zapamiętałem i niewiele w sumie o Magyarország wiedziałem. Jak typowy Polak, Węgry kojarzyłem tylko z papryką, salami i tokajem. Może jeszcze z Batorym, Bemem, komunizmem ale to tylko takie tam odmęty.
Teraz na majówkę pojechaliśmy już autem i we troje, a właściwie sześcioro -- bo jeszcze trzy psy. Kraj Węgrów zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Pierwsze kilometry za austriacką granicą przypomniały mi krajobrazy, miasteczka, wsie Słowacji: raczej niska, sympatyczna zabudowa, bujna przyroda, rozległe wzgórza. Najbardziej spodobał się nam klimat: ciepły i przyjemny. Dwa dni spędziliśmy w niewielkiej miejscowości Heviz, słynnej z największego w Europie jeziora termalnego o siarkowych wodach. Wody były bardzo ciepłe, ale kąpiele przyjemne. Znowu przypomniała mi się Słowacja -- u stóp Tatr jest maleńkie jeziorko trawertynowe, o podobnych cechach: jest siarkowe i nie zamarza. Zwiedziliśmy trochę okolic nad Balatonem, winnice i wzgórza Badacsony oraz Tihany. Balaton jest odlotowy, niesamowity -- nie jest to płytkie bajorko a krajobrazy przypominają Italię. Potem jeden dzień w Budapeszcie i niestety powrót.
Fotografia została zrobiona rano, tuż po zapakowaniu się do auta i przed wyjazdem z Budapesztu. Miejsce to lokal o boskiej nazwie "Füge bolt és kávézó" na Górze Gellerta, nieopodal Pomnika Wolności. Jedną część zajmują tu świetnie zaopatrzone delikatesy, pełne wszelkiego dobra lokalnego i włoskiego -- stąd te butelki różowego wina. Drugą część zajmuje gustowna kawiarnia. Kawa była naprawdę bardzo dobra. Ot, Brazylia Minas Gerais z jakiejś węgierskiej palarni. W sumie na naszym stole wylądowało 6 kaw nie licząc cappuccino. Znaczy to tyle, że espresso było super.
W kawowej sferze Węgry zdają się być równie tradycyjne jak Italia. W typowych lokalach można dostać dobrze zaparzone espresso z ziaren: lokalnych, włoskich, austriackich. Myślę, że kultura espresso jest tutaj znacznie bardziej zakorzeniona niż w naszym kraju -- raczej nie dostaniemy na Węgrzech typowej jeszcze u nas 10-sekundowej lury. Węgrzy cenią kawę i dobrze ją traktują. Zdaje się, że przez cały okres komunizmu produkowano tutaj ekspresy dźwigniowe a w kawiarniach zaparzano espresso. Może tradycyjnie nie było to espresso italiano ale raczej ta austriacka, nieco większa postać -- zawsze to jednak coś więcej niż zalewajka.
W jednej z kawiarni specialty o nazwie Coyote Coffee & Deli zastałem nowoczesne sprzęty La Marzocco i Mahlkonig. Ziarna lokalne oraz z Wiednia. Espresso z węgierskiego blendu było bardzo dobre, wzorowe, a z wiedeńskiej Sumatry ciekawe, aczkolwiek słabe. Nie ma mowy o przelewach. Wydaje się, że metody przelewowe są zupełnym marginesem i na ogół ciężko zdobyć kawę z V60 lub Aero -- podobnie jak w Italii.
Summa summarum, po 20 latach trafiliśmy do historycznej Gundel Cafe Patisserie Restaurant. Miejsca w restauracji są zarezerwowane na kilka dni do przodu ale rano można wpaść i skorzystać z oferty kawiarni. Naleśniki Gundla to zwinięte w rulonik cienkie ciasto wypełnione rumowo-orzechowym nadzieniem, polane czekoladą. Bardzo ciekawą i smakowitą ideą zdawało się to nam 20 lat temu, gdy prowadziliśmy kawiarnię. Teraz też było ciekawie, ale już zbyt słodko i za mało rumowo
.
Do wieczora można się jeszcze ze mnie ponabijać
. Słowa klucze: espresso, psy, butelki.