Pora omówić tu urządzenie do parzenia kawy, które - jak mi się wydaje - posiada status swoistej persony non grata świata koneserów kawy.
Jeden z symboli kultury anglosaskiej przywołuje w naszej wyobraźni obrazki z amerykańskich filmów przedstawiających sceny z życia codziennego Amerykanów lat 50. XX w., które toczą się w ciepłej i gościnnej kuchni, gdzie na kuchence gazowej radośnie "pyrcze" właśnie perkolator.
Wyparty został w latach 70. przez ekspresy przelewowe i praktycznie popadł w niepamięć - między innymi ze względu na średnią wygodę użytkowania, długi czas przygotowania kawy oraz wysoką gorycz naparów - wynikającą z długiego kontaktu gotującej się wody z mielonym ziarnem. Nie bez znaczenia była też zapewne rosnąca popularność włoskich kawiarek w roli zaparzaczy "kuchenkowych" (stovetop).
Spróbujmy zatem sprawdzić, czy da się zrobić dobrą kawę w perkolatorze.
Niekompletne urządzenie firmy CorningWare (ponoć kultowej) znalazł mój Teść w...ciucholandzie.
Pozostało dokupić na eBayu brakujący szklany uchwyt i można było zacząć zabawę.
Zasada działania jest prosta. Ciśnienie transportuje gorącą wodę z dna dzbanka, by ta efektownie rozbryzgująć się o szklaną gałkę spadała nad perforowany koszyk przykryty dziurkowaną pokrywką zapewniającą równomierną dystrybucję. Woda przesącza się przez znajdującą się w koszyku zmieloną kawę i trafia z powrotem na dno dzbanka. Proces toczy się cyklicznie i kończymy w momencie, gdy woda dostatecznie się "nasyci" i stanie... kawą
Znalazłem sporo przepisów na napar z tego urządzenia, większość z nich kazała gotować kawę 10 minut, ciężko było znaleźć jakiekolwiek wskazówki co do proporcji...
Postanowiłem wszystko olać i improwizować po swojemu. W końcu mamy inną kawę niż 60 lat temu, to i przepis trzeba znaleźć nowy. Natura procesu i różne opinie czytane w internecie kazały mi przygotować się na gorzki, gęsty napar przywołujący skojarzenia z moką, tygielkiem i kokekaffe (w sumie jakby nie patrzeć to jest raptem kroczek od kokekaffe).
Zatem od razu postanowiłem trochę to skompensować.
Pierwsza próba
Dałem asekurancko 30g Kenii PB na 600ml gorącej wody. Skoro wrzątek ma cyrkulować przez przemiał i wypłukiwać zeń ile się da, to na chłopski rozum lepiej, by kawy było nieco mniej niż w "jednoprzelaniowym" dripie. Kawę zmieliłem jak do dość drobnego cuppingu/bardzo grubego dripa (3.8 na Kinu). Czas parzenia od rozpoczęcia bulgotania - strzeliłem 4:30 min.
Dość duże oczka koszyka filtrującego wzbudziły moje podejrzenia (na sucho przepuszczały pył i drobinki), że napar będzie mulisty.
Ale się zdziwiłem!
Klarowność naparu mogłem porównać do aeropressa z papierowym filtrem, żadne drobinki nie trafiły do szklanki, tylko odrobina mgiełki na dnie. Zawartość filiżanki przede wszystkim była bardzo gorąca.
W proporcjach smakowych bardzo daleko jej do esencjonalnej, wyrazistej kawiarki. Z początku myślałem, że niedoekstrahowałem, ale wyłaniająca się wraz ze stygnięciem intensywnie karmelowa słodycz (w innych metodach przytłoczona przez kwaski) zaczynała miło działać, a niewielka ilość goryczki kompletnie nieobecna w tej kawie parzonej innymi metodami była nawet całkiem przyjemna, delikatna. Kawa była mimo swojej delikatności (tak!) i klarowności zadziwiająco "treściwa", gęsta, syropkowa. Całkiem miłe wrażenie na języku!
Nie jestem specjalnym entuzjastą espresso i kawiarek, pewnie też dlatego tego rodzaju napar bardziej mi smakował niż kawy z kawiarki, których sporo w życiu wycisnąłem...
Jeśli miałbym przyrównywać - co do charakterystyki sensorycznej najbliżej byłoby do aeropressu (nie piłem nigdy syfonu, może tam jest też jakiś punkt wspólny), co do jakości... kolejne próby i eksperymenty przede mną, ale naprawdę - nie jest źle!