Strony: [1] 2
Lelit Victoria PL91T  - to ekspres, który testowałem przez ostatnie trzy tygodnie.  



Z czym mamy do czynienia? Po otwarciu pudełka ukazuje się bardzo kompaktowy (bo o wymiarach 22,5x27x38 cm) sprzęt, a jego wykonanie na pierwszy rzut oka wywołuje pozytywne emocje. Mamy do czynienia ze stalową obudową, jest ona dobrze spasowana i w użytkowaniu nie sprawia większych trudności z utrzymaniem higieny. Jak każda stal – ma tendencję do przyjmowania naszych odcisków palców, ale jej szczotkowanie zmniejsza ten problem i pod względem estetycznym jest na pewno na plus.  


 
W zestawie otrzymujemy pełnowymiarowy portafilter o wadze 550g dedykowany do 58 milimetrowej grupy kawowej i trzy sitka – pojedyncze, podwójne i ślepe.


 
Portafilter jest dobrze wykonany, ma podwójną wylewkę, która jak dla mnie jest idealna (pomijam NPF). Strumień kawy początkowo kierowany jest w stronę ekspresu, dalej rozdziela się i kieruje w przeciwną stronę prezentując barwy tworzonego espresso.


 
Bez problemu, do tej niepozornej na pierwszy rzut oka maszyny, pasowała kolba NPF z mojego Rocketa R58 .

Kolejne elementy, o których warto wspomnieć to mosiężny bojler, który według producenta ma pojemność 300ml – niedużo, ale w  domowych warunkach z pewnością się sprawdzi. Dodatkowo nie wymaga on długiego czasu nagrzewania aby osiągnąć pożądaną temperaturę. Czas od temperatury pokojowej do 98`C to średnio około 2 minuty Warto dać mu jeszcze kilka minut aby nagrzała się grupa i kolba.  


 
Victoria pokazuje aktualną temperaturę na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym znajdującym się pod podświetlanym manometrem. Oprócz temperatury, bardzo przydatną funkcją jest timer, który pokazuje nam czas wytwarzanego espresso, odliczając od 25 sekund. Nie odnalazłem funkcji automatycznego wyłączenia pompy po 25 sekundach, ale nie uważam tego za minus.  


 
Ekspres wyposażony jest w pompę wibracyjną, która jest dość dobrze wytłumiona i z pewnością nie będzie najgłośniejszym elementem opisywanego zestawu. Victoria ma pojemnik na wodę o pojemności 2,7l, do którego mamy łatwy dostęp.


 
Jak w większości elektronicznych ekspresów jest też tutaj czujnik poziomu wody, który daje informacje na wyświetlaczu kiedy zaczyna jej brakować.  
 


Ten sprzęt ma jeszcze jedną funkcję pod nazwą LCC (Lelit Control Center) – jest to nic innego jak PID, dzięki któremu ustawiamy żądaną przez nas temperaturę. Czujnik znajduje się w bojlerze i to tutaj możemy korygować nasze napary. Oprócz kawy, możemy podać gorącą wodę i wygenerować parę wodną.  


 
Tym sposobem możemy przejść do tematu spieniania mleka. Przełączamy ekspres na tryb spieniania, czekamy aż woda w bojlerze nabierze odpowiedniej do tego procesu temperatury. Na prawym boku ekspresu znajduje się pokrętło i to właśnie nim regulujemy moc spieniania. Dysza ma co prawda jedną dziurkę, ale przy odpowiednim ułożeniu otrzymujemy piękny wir w dzbanku i po kilku chwilach przysłowiowy mleczny „jogurcik”. W moim przypadku pierwsze spienianie było idealne, kolejne dwa-trzy coś musiałem przekombinować i dopiero w kolejnych próbach osiągnąłem powtarzalność. Myślę, że nie powinno to rozwiązanie przysporzyć większych problemów nowym użytkownikom.



Warta podkreślenia jest wysokość pomiędzy grupą, a podstawą – ma ona 10cm ale dodatkowo otrzymujemy małą kratkę, która pełni funkcję podstawki pod małe filiżanki, szczególnie przydatne podczas przyrządzania espresso, wysokość zmniejsza się wtedy do 7,5cm.  


 
W zestawie miałem możliwość testowania młynka Lelit William PL71 – w skrócie, bo niestety nie było nam razem po drodze, a łatwiej było mi obsługiwać Fiorenzato, jest to  młynek z 50mm płaskimi, stalowymi żarnami, wyposażony w bezstopniową skalę regulacji mielenia i programowalny czas mielenia. Pod względem estetycznym dobrze komponuje się w zestawie z ekspresem, bo jakość wykonania i użyte materiały są praktycznie identyczne.  Być może przez fakt, że pod ręką miałem inny, gastronomiczny młynek nie jestem do końca usatysfakcjonowany obcowaniem z Williamem.


 
Podsumowując całość powierzonego mi sprzętu, uważam, że jest to bardzo dobry komplet, który z pewnością zadowoli początkującego domowego baristę. Jego wykonanie, jakość użytych materiałów i specyfikacja pozwoli przez wiele lat cieszyć się perfekcyjnym espresso. Dedykowałbym go osobom, które nie mają miejsca na większe, w pełni profesjonalne maszyny, jest to z pewnością dobra propozycja przy ograniczonym budżecie. Sam ekspres można kupić za nieco ponad 3'800zł, a cały zestaw kosztuje w granicach 5'500zł.  


 
Bardzo dziękuję firmie konesso.pl za możliwość testowania tego zestawu. Więcej fotek i filmików z testu znajdziecie tutaj.

Share on Facebook!Share on Twitter!RedditDigg this story!Del.icio.usStumbleUpon

Nie znalazłem satysfakcjonujących mnie odpowiedzi w kwestii różnic między kompaktowymi młynkami ręcznymi, za akceptowalne dla mnie pieniądze. Postanowiłem więc zbadać sprawę i po przeanalizowaniu dostępnych opcji podjąć ryzyko zakupienia nowego produktu. Dzielę się tu moimi pierwszymi doświadczeniami z użytkowania młynka ręcznego Zassenhaus Quito porównując do poprzedniego Rhinowares Hand Coffee Grinder i momentami z Porlexem mini, ale ćśś, tego nie ma w temacie.


Znów jesteś w swoim kawowym pudełku*?
Postronni obserwatorzy patrzący na ludzi ogarniętych pasją miewają często wrażenie, że ta osoba w niedługim czasie odleci na Marsa albo właśnie wróciła z równie odległych krain. W końcu kto normalny warzy, wącha, mieli, znowu wącha, fotografuje, mierzy temperaturę i czas zalewania, i znowu wącha! Siorbie?! Ale o co chodzi?! Pewnych rzeczy nie da się do końca racjonalnie wytłumaczyć. No taaak, więc od pewnego czasu nosiłem się z zamiarem kupienia lepszego młynka w celu zadowolenia swoich kubków smakowych. Dotychczasowy mi nie wystarcza z powodu nierównomierności przemiału i niezbyt precyzyjnej regulacji. Tak przynajmniej sobie to uzasadniam. Gdyby nie to, że w obecnym mieszkaniu absolutnie nie mam miejsca w okolicach kuchni, w które mógłbym wcisnąć elektryczny młynek, to pewnie nie szukałbym kolejnego ręcznego.

Podzielę ten test na części i będę sukcesywnie dodawał kolejne informacje z użytkowania nowego młynka. Jest to szybki domowy test, a więc procedury może nie są naukowe, ale użytkowe i staranne. Przynajmniej na tyle na ile daje się to zrealizować w dość mocno ograniczonym czasie i przestrzeni.
 

Bohaterowie testu fot. Krystian Szczęśniak


Stolice i inne różnice
Niemiecka firma Zassenhaus ma w zwyczaju nazywać swoje młynki od stolic krajów uprawiających kawę, co wg mnie jest interesującym pomysłem, niosącym jakąś edukacyjną wartość. Australijskie Rhinowares chyba nie stworzyło takiego systemu, może po prostu nie mają w planach produkowania więcej młynków ręcznych, ich produkt nazywa się wprost: Hand Coffee Grinder [ręczny młynek do kawy]. W dobie internetu i słów kluczowych nie jest to w sumie złą strategią nazewniczą.

QUITO
Wpierw zajmę się opisem nowego nabytku. Główną różnicą, która sprowokowała mnie do zakupu Quito to zastosowane w nim stalowych żaren stożkowych. Mechanizm mielący jest tu dość dobrze ustabilizowany i spasowany, choć oś ma minimalne luzy, które czuć na rączce zamontowanej na stałe. Sposób zmiany ustawienia przemiału jest najprzyjemniejszym rozwiązaniem jakie dotychczas spotkałem. Reguluje się łatwo, przyjemnie i precyzyjnie, aby wykonać cały obrót, dwuramiennej nakrętki regulacyjnej, potrzeba 12 przeskoków. Początkowo było mi trudniej niż dotychczas wyczuć dokładny moment zblokowania żaren w celu ustalenia punktu odniesienia do regulacji przemiału. Jest to kwestia miękkiego działania mechanizmu blokowania pozycji nakrętki. Służą do tego dwie sympatycznie wyglądające, małe, sprężynujące kulki, wystające po obu stronach podłużnej nakrętki. Trafiają one w zagłębienia dolnego żarna blokując pozycję roboczą. Warto wspomnieć, że górny element mielący jest wklejony w plastikowy pierścień zamontowany w obudowie młynka, nie występuje więc opadanie tej części jak ma to miejsce w ceramicznych żarnach. Utrudnia to jednak czyszczenie i nie wydaje się być stworzone z myślą o domowym serwisowaniu. W tym modelu młynka, rączka jest zamontowana na stałe, w związku z tym występuje specyficzne rozwiązanie przykrywki dla części, do której wsypujemy ziarna. Jest to kawałek plastiku z nacięciem. Niby prosta sprawa,  gwarantująca jednak zagwozdkę przy pierwszym spotkaniu. Lubię proste rozwiązania, ale to konkretne mnie irytuje swoim niedopracowaniem. Pokrywka leży dość luźno na tubusie w związku z czym telepie się przy wstrząsach. Mam już pomysł na prostą modyfikację. ale opiszę to przy innej okazji.


Wyjęte dolne żarno i nakrętka od Quito fot. Krystian Szczęśniak


Za Zassenhausa Quito, kupując w sklepie niemieckim, zapłaciłem 62 EUR z przesyłką, aktualnie ok. 265 PLN. Wolałbym wspierać rodaków, ale nasze sklepy proponują cenę 400 PLN więc nawet po zniżce wychodzi spora różnica.  

RHINO
Przejdźmy do produktu australijskiego, którego używam od niespełna pół roku. Tutaj zastosowano żarna ceramiczne, bardzo podobne do tych porlexowych. Nie są one zbyt ostre, ale górne żarno jest lepiej spasowane z obudową niż w japońskim protoplaście. Niestety stabilizacja osi w Rhinowares nie zachwyca mnie, tworzywo trzymające konstrukcję jest jakby zbyt wiotkie/elastyczne. Daje to możliwość sporych wychyłów na osi. Regulacja grubości przemiału jest prosta i wygodna, a pełny obrót to 8 przeskoków trójramiennej nakrętki regulacyjnej. Oba żarna można łatwo wyjąć żeby wyczyścić. Rączka ma długie ramię, łatwo się zakłada i zdejmuje, jest wygodna w użytkowaniu, brak jej tendencji do spadania - znanej przypadłości porlexa. Jednak pusty młynek z założoną rączką bardzo łatwo się wywraca. Związane jest to z małą wagą i niewielką średnicą podstawy młynka. Wymiar ten ma jednak swoje dobre strony - otóż w komorę na ziarno idealnie wchodzi lejek od aeropressu, a ja lubię korzystać z tego rozwiązania.


Rozłożone żarna i nakrętka od Rhinowares fot. Krystian Szczęśniak


Koszt powyższego urządzenia aktualnie w Polsce to ok. 175 PLN i zbliżona cena jest u zachodnich sąsiadów (42 EUR).


Twarzą w twarz
Patrząc na oba młynki postawione obok siebie są niemal równe, sam tubus Zassenhausa kończy się centymetr niżej, ale z założoną rączką ich uchwyty kończą się prawie na tej samej wysokości. Przy czym w Rhinowares korbka jest cała demontowalna i kończy się niżej.  W Quito można zdjąć tylko drewnianą gałkę, z zamontowanym w środku magnesem. Dzięki temu rozwiązaniu nie musimy się obawiać o zużycie mocowania, a mieląc uchwyt nam się nie obraca w palcach i trzyma się go wygodnie.

Rozmiarowo różnią się one również średnicą korpusu, która dla Rhino wynosi 5 cm, a w Quito centymetr więcej. Pojemnik Ekwadorczyka niemieckiego pochodzenia jest szklany i montowany na gwint. Niemniej wygląda i w rękach czuje się solidność tego elementu. Po jego odkręceniu można postawić młynek stabilnie w pionie. W nosorożcu jest to niemożliwe z powodu wystających części. Jest to upierdliwe gdyż kładąc młynek na boku, łatwo może się on sturlać z pochyłej powierzchni. Wracając jednak do pojemnika na przemiał, jest on metalowy tak jak korpus i wciska się go na kołnierz z tworzywa. Rozwiązanie wydaje się niezbyt trwałe, gdyż po czterech miesiącach choć nie spada, to ma już luzy i lata na boki. Porlexowy, również wciskany pojemnik nie miał żadnych problemów po dwa razy dłuższym okresie. Podobnie jak w Mini, w Ryniu jest gumowy pasek polepszający chwyt, przydatny drobiazg gdy mamy wilgotne ręce. Co prawda nie ma funkcjonalności przechowywania rączki po jej zdjęciu, tak jak w Japończyku, ale perforowana guma trzyma się lepiej i na razie nie rozciąga.


Widok z góry po zdjęciu wieczek obu młynków fot. Krystian Szczęśniak
 

Niemiecka solidności gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest.. ?
Dość tych suchych opisów konstrukcji. Z zapałem zabrałem się za rozkręcanie urządzenia żeby zobaczyć jak wyglądają żarna i konstrukcja. Przy dobieraniu się do nowej zabawki czekało mnie jednak kilka niespodzianek.

Wyjmuję dolne żarno, a tu coś wylatuje. Mały element przeleciał po podłodze. Odnalazłem, to taki kawałek plastiku, jakby tulejka. Myślę sobie - zobaczy się w instrukcji, gdzieś w niej pewnie jest lista części i opis co i jak. Guzik, oprócz tego, że instrukcja jest tylko po niemiecku, to przydatnych informacji w niej nie odnalazłem. Wchodzę więc na stronę www zaprojektowaną chyba z dwie dekady temu, jeszcze uboższą w informacje. No cóż, jakoś sobie ze złożeniem poradzę później.

Patrzę w końcu do środka i oczom nie wierzę. Z górnej krawędzi, górnego żarna wystaje spory ścinek/opiłek.. Jak by tego nie nazwać, jest to odpad stalowy, który powinien być usunięty w czasie produkcji. Nie chciałbym raczej przepuszczać go z kawą przez żarna. Ups kontrola jakości tutaj nie dotarła. W tym momencie miałem spore wątpliwości czy nie spakować tego i nie odesłać, przecież nie kupiłem produktu w sklepie za 5 zł. Tylko tak szybko żegnać się z nową zabawką? Jakoś tak przykro, no i co ja sobie dam pod choinkę ? Ścinek wydłubałem zanim wpadłem na pomysł żeby to udokumentować, ach te emocje.

Pomijając te nieszczęśliwe wypadki, to młynek wykonany jest z dobrych jakościowo materiałów, dokładnie spasowanych. W ręku trzyma się konkretnie bo jest dość masywny. Waży 550 g, dla porównania Rhino (z rączką) waży 298 g.
 

Do boju - gryź i tnij!
Przebolawszy brak niemieckiego ordnungu przy wykonaniu młynka, przeszedłem do zabawy.

Poniżej pierwsza rzecz, która mnie interesowała w tych dwóch młynkach, czyli porównanie przemiału.
https://picasaweb.google.com/2thorkill/RQRev?authkey=Gv1sRgCKybgNLi0qHyEA - tu znajdziecie wszystkie zdjęcia przemiałów grupowo oraz wycinki kolejno od najdrobniejszych.


Porównanie przemiałów, po lewej Quito po prawej Rhino fot. Krystian Szczęśniak



A tu: https://picasaweb.google.com/2thorkill/RqBig2015?authkey=Gv1sRgCKnM3OnV_J_9Og zestawienie zbliżonych grubości przemiału obu młynków, w samych wycinkach.

Wpierw zrobiłem porównanie w przedziale, którego na ogół używałem w Rhinowares czyli od 4 do 10 skoków podziałki od zblokowania żaren. Jak widać na zdjęciach skala jak i jej skok dla obydwu młynków jest różna. Dodałem więc drugą część dla Quito, która może być bliższa przemiałom z Rhinowares.


Magiczne mechanizmy
Natrafiłem w sieci na opisy świadczące o jakimś tajemniczym mechanizmie, który w Quito miałby odpowiadać za płynniejszy przemiał. Hmm, no więc nie wyczuwam tej magii, albo moje ręce są już tak toporne i nieczułe od walenia w bębny, albo to po prostu jakaś bujda. No chyba, że kontrola jakości poszła szukać elementu, który za to odpowiada i tyle ich widzieli.. Oprócz różnicy wynikającej z ostrzejszych żaren, raczej szczególnej lekkości w mieleniu nie doświadczyłem. Jest trochę lepiej niż w Ryniu, ale drobniejsze przemiały jasno palonej kawy nie są lekkie w korbce i nie obywa się bez przycięcia młynka.


Złożone żarna od strony pojemnika na przemiał fot. Krystian Szczęśniak


Cóżeś Pan uczynił?
Jeśli kogoś interesuje procedura przygotowania testu porównawczego, to przedstawiam ją poniżej. Była ona powtarzana dla każdego przemiału.

1. Wyczyszczenie zbiorników młynka i żaren - wytrzepanie, przedmuchanie, czasem usunięcie przylegających resztek przemiału palcem, wskazującym jakby kto pytał.
2. Ustawienie grubości przemiału, za każdym razem przesunięcie o dwa stopnie w stronę grubszego przemiału. Wyznaczałem punkt odniesienia, czyli zerowy jako pierwszy stopień pozwalający na ruch żaren. Od tego momentu liczyłem kolejno zaczynając oczywiście od jednego.
3. Zasypanie żaren kawą tą samą do wszystkich testów, tak aby przykrywała żarna. Ilość nie była dokładnie mierzona
4. Mielenie - młynek dociśnięty do stołu żeby zapewnić lepszą stabilność
5. Wysypanie kawy na kartkę
6. Zapisanie ołówkiem grubości przemiału
7. Uformowanie paska
8. Przyłożenie kartki i dociśnięcie - żeby pokazać zachowanie kawy, wydawało mi się pomocne przy ustaleniu konsystencji kawy.
9. Otrzepanie kartki dociskającej
10. Wyrysowanie „wzorka”- wybaczcie jaka pogoda i talent rysowniczy taki wzorek


Co dalej?
W kolejnej części chciałbym przedstawić wam zagadnienie, które wydaje mi się bardzo ważne i podstawowe. Pierwsze napary i wrażenia sensoryczne z takich samych przelewów kawy zmielonej oboma młynkami. Ja już wiem, że jest ciekawie bo trochę naparów przelało się przez moje kubki smakowe.


Machamy na pożegnanie fot. Krystian Szczęśniak


Gdyby ktoś z Łodzi miał ochotę porównać z posiadanym przez siebie innym ręcznym bądź budżetowy młynkiem elektrycznym, to bardzo proszę o kontakt.


Przepraszam za usterki

Jeśli coś nazwałem nie tak jak trzeba, bądź popełniłem jakąś inną gafę, to proszę o wyrozumiałość. Jestem kawowym nowicjuszem i kilka lat już nie napisałem nic równie długiego. W razie błędów proszę o informację zwrotną, postaram się poprawić.


*Odnosi się do skeczu Marka Gungora, opowiadającego o różnicach w  funkcjonowaniu mózgu mężczyzny i kobiety.

Share on Facebook!Share on Twitter!RedditDigg this story!Del.icio.usStumbleUpon
Strony: [1] 2


Pokaż nieprzeczytane posty: Nowe / Wszystkie / Odpowiedzi