Cały dzień w robocie nie wpłynął pozytywnie na ostrość zmysłów przy wieczornym szybkim cuppingu.
Ale nie mogłem się powstrzymać:
Obok naturalnych Yirgacheffe od Antonia i Sundlaugu, jako dostawka wystąpiła wersja myta od Dropa. Kawa, która - co mnie zadziwiło - nie zasmakowała mi ani przyrządzona metodami tradycyjnymi (czyli alternatywnymi
), ani jako espresso. Jakaś taka nie-kawa, jakby surowo-mączysta, cierpkawo-ściągająca, a przy tym bez body, z dziwnymi zbożowymi wrażeniami. Niby owocowo-cytrusowo-herbaciana, ale nic pod spodem. Może przegięli z jasnością/szybkością palenia?
W cuppingu się uratowała, bo zakwitł w niej jaśmin, niesłychanie intrygujący i uwodzicielski.
Natomiast w pojedynku na słońcu suszonym zapadł remis.
Obie kawy przepyszne, Antonia zauważalnie bardziej aromatyczna jeśli chodzi o ziarno (palenie również na oko równiejsze), natomiast Sundlaug w naparze jakby subtelniejszy jeśli idzie o "szlachetny posmak suszoności". Bardzo podobne w smaku kawy, różnice ledwie dostrzegalne, praktycznie nie do zdefiniowania, a zwłaszcza przy użyciu moich laickich kubków smakowych (Chciałoby się rzec - skoro nie widać różnicy...
).
Pamiętam, że robiłem już przyrównania naturalnych Yirgacheffe z innych palarni do Antoniowego wzorca i też trudno mi było wychwycić różnice. Widać wdzięczne to ziarno, jeśli znajdzie się we właściwych rękach. Ale swoją drogą to pamiętam, że gdzieś na początku zeszłego roku jedno palenie oszałamiające jagodowością - teraz tego aż tak nie czuję
Ciekaw jestem jak Wasze sundlaugowe Rwandy - dla mnie świąteczna Rwanda to było "wow"!